Ten post miał być o jajecznicy. Nie wierzycie? Mam świadków. W pewnym momencie zwątpiłam i chciałam żeby blog usechł, ale zawsze mam tak, że zaczynam się litować nad tą biedną bazylią na parapecie...
Tym razem w podlewaniu pomógł mi jeszcze znajomy Janek, który przywrócił mi wiarę w czytelnictwo (nie jako pojęcie ogólne dotyczące literatury, niestety- skromniej- chodzi tu tylko o mojego bloga). Choć mała iskierka to podlewam bloga.
O jajecznicy dla Janka jeszcze nie teraz, bo leżę w łóżku od poniedziałku (długo jak na mnie) i choruję (ciężko jak na mnie). Mam jakieś wstrętne zapalenie oskrzeli. Pomyślicie, ostatni post też był o chorowaniu... No cóż, prawda, ale tu wiele o chorowaniu nie będzie. Podzielę się jedną tylko refleksją: Nie pamiętam kiedy chorowałam tak, że nie chciało mi się jeść. Teraz tak mam. Dziwne. Jedyne na co mam ochotę to sok pomidorowy i grejpfruty. Jak zrobi mi się lepiej (oj, niech już się zrobi!) będzie jajecznica, ale nie taka zupełnie zwykła...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
no to czekam i nie kasuj bloga i pisz go regularnie bo ja i nie tylko regularnie tu wchodze ;)
a ja czekam na tą niezwykłą jajecznicę. bo kazą mi jeśc jajka, a jakoś wcale nie mam na nie ochoty... no chyba że szakszuka ?
a na to przeziębienie to podrzuciłabym Ci imbirową albo lipową nalewką mojej mamy, gdybym miala blizej. Ale moze kiedy przywioze na zapas?
Agata przywieź zapas... szakszuka już kiedyś była, nawet biedronkowa:) postaram się napisać jajecznicę pedagogiczną dziś.
link do szakszuki: http://wroc36.blogspot.com/2008/08/udusiam-biedronk-i-zrobiam-nieza-zadym.html
Prześlij komentarz