czwartek, 10 lipca 2008

pierwsze zdjęcia


dziś aparat foto się urzeczywistnił. Robi piękne zdjęcia! The very first:




i mój ulubiony warzywniak, gdzie ostatnio zaopatruję się głownie w cukinie:





Tak się jednak składa, że na jakiś czas będę musiała przestać tu pisać. przerwa potrwa około miesiąca. Przez ten czas będę robić zdjęcia, w wolnych chwilach będę obmyślać przepisy. Na gotowanie nie będę jednak miała czasu. Miejmy nadzieję, że wrócę szczupła i wysoka i z masą pomysłow na gotowanie. Cytując PanaCygaro, poprawię się i napiszę blog o jedzeniu, a nie o niejedzeniu. Pozdrawiam wszystkich i się pakuję!

ciśnienie

Dzisiejszy poranek przypomniał mi pewną teorię dotyczącą jedzenia i ciśnienia tętniczego oraz poniekąd dobrego nastroju oraz tendencji do tycia. Jak wcześniej wspominałam w imię Świętej Profilaktyki udałam się na pobranie krwi. Kiedyś bardzo obawiałam się tego zabiegu, teraz zrobiłam się już chyba doroślejsza i przestałam się lękać. Na zupełnym luzie w czwartkowy poranek poszłam dać sobie pobrać odrobinę płynu w celach analitycznych. Mój chill out okazał się jednak zbyt głęboki i pani pielęgniarka powiedziała: 'No nie wiem, nie ciurka!' i spróbowała jeszcze raz, potem z drugiej ręki, aż w końcu jej się udało. Dla lepszego efektu musiałam wykonać kilka ćwiczeń gimnastycznych, a następnie w związku z wybitną bladością, położyć się na kozetce.


Po tym dziwnym zabiegu w mojej głowie zapaliło się 'coffee emergency'. Czas na mocną kawę i śniadanie. Próbowaliście kiedyś zjeść śniadanie na mieście? To dość dziwne, ale Warszawa w przeciwieństwie do paru sąsiednich stolic nie ma tradycji jedzenie śniadań poza domem. Kiedy rozmarzałam się o owocach i latte o poranku w berlińskiej kawiarni, dotarło do mnie, że znaleźć śniadanie o 8.30 jest bardzo trudnym zadaniem. Koniec końców udało się nam (mi i mojemu bułgarskiemu przyjacielowi) znaleźć przyjemne, otwarte i serwujące śniadania miejsce.

Pociągnę tu wątek berlińskiego latte. Bo dla mnie to zjawisko, o którym śnię... Miseczka (tak, MISECZKA) gorącej kawy z mlekiem. Bardzo tęsknię za tym sposobem podawania, więc jeśli znacie miejsce, gdzie latte podają na śniadanie w miseczce, proszę zabierzcie mnie tam!


Miało być też o teorii związanej z ciśnieniem. Przypadek przy pobieraniu krwi potwierdził to, że mam niskie ciśnienie w ogóle. Według niektórych wiąże się ono z tym, że bardzo lubimy jeść. Ta zależność nie jest jednak aż tak prosta. Jeśli mam niskie ciśnienie, to po zjedzeniu czegoś zaczynam się czuć lepiej niż przedtem. Dzieje się tak dlatego, ze proces trawienia wymaga żeby mój organizm nieco 'przyśpieszył', wszedł na wyższy bieg, dlatego podnosi się ciśnienie. Kiedy nauczę się tej zależności, jedzenie nie będzie miało już tylko jedzeniowego waloru, będzie wpływało na mój nastrój przez podniesienie ciśnienia tętniczego. To po nie będę więc sięgać w momentach kiepskiego samopoczucia. Zdaje się, że już w te sidła wpadłam:)

cukinia po raz trzeci, sprzedane

Dziś znów była cukinia. Tym razem w plasterkach i z syrem. Syr dostałam w prezencie od mojej kochanej Wspołlo. Syr jest z Kijowa. Nie bardzo potrafię określić do jakiej rodziny serów należy, ale podejrzewam, że może mieć coś wspólnego z hinduskim serem panir, którego używa moja siostra. Podobieństwo leży w nieroztopialności. Oba te sery nie rozpływają się pod wpływem temperatury. Ser jest umiarkowanie słony, z wyglądu przypomina mozzarelle z solanki, ale jest istotnie bardziej kruchy. Jeśli ktoś wie co to, czekam na komentarze. Pomyślałam sobie wczoraj, że czas zrobić porządki w lodówce, więc potrawa, która opiszę jest dość specyficzna. Oczywiście jestem pewna, że można ją przygotować w innych konfiguracjach składnikowych i wciąż będzie ciekawa, jednak nie wolno zapomnieć, że najważniejszą sprawą w przypadku moich kanapeczek na ciepło jest nieroztapialność sera.

Czego użyłam:
mała, młoda (wciąż!) cukinia
resztka tajskiej marynaty czosnkowo-bazyliowo-paprykowej do smażenia (ze słoiczka)
czosnek
dodatkowa bazylia
oliwa
nieroztapialny syr
sól

Najpierw przygotowałam 'marynatę' do słoiczka i zawartością w ilości ledwo ledwo, lecz wciąż mocno i pięknie pachnącej dodałam nieco oliwy, rozgnieciony czosnek, bazylię poszatkowaną (może być też suszona). Posmarowałam tym centymetrowe krążki cukinii, z każdej strony. Zostawiłam na parę minut, a w międzyczasie pokroiłam ser na kawałki odpowiednie krążkom. Kolejną fazą było zrobienie mini kanapeczek: cukinia-syr-cukinia. Naczynie żaroodporne wyłożyłam folią alu i ułożyłam kanapeczki. Po ok. 10-15 minutach (nie pamiętam dokładnie) w piecyku, gorące kanapeczki były gotowe i pachniały w całej mojej kamienicy (pozdrawiam sąsiadów). Polecam wariacje na temat takich kanapeczek. I oczywiście podzielenie się nimi!

poniedziałek, 7 lipca 2008

ładna cukinia w nagrodę

Dziś przygotowałam coś nieco bardziej pełnego niż przez ostatnie dni, ale to w nagrodę za to, że jestem dzielna i wstałam baaardzo wcześnie żeby pojechać na badania w imię Świętej Profilaktyki. A niżej przepis na pyszną cukinię (sezon tanich warzyw trwa!). Polecam przepis i badania.

Zielona cukinia (bo niby, że czerwona?)

potrzebne:
średnia, kształtna (!) cukinia
jajko
szczypiorek/dymka/szalotka (nigdy tak naprawdę nie odkryłam czym różnią się te stadia, ani nawet nie znam ich właściwej kolejności, chodzi mi w każdym razie o zielone z kawałkiem białego i nie mówię tu o porze! Jeśli ktoś wie, o co w tych wszystkich cebulach chodzi proszę o wyjaśnienie!)
czosnek
serek camembert, light oczywiście (i tu grzech: tłusty i jednocześnie alergicznie niebezpieczny ser, ale nie mogłam wymyślić niczego innego... wszystko, co pasuje - uczula)
pieprz i sól
troszkę oliwy (najlepiej czosnkowej, albo paprykowej, może też być jakaś ciekawa ziołowa)

Jak to zrobić:
cukinie myjemy dokładnie (bo nie będziemy obierać- jest przecież świeża i młoda), a potem przekrajamy wzdłuż na pół, tak aby powstały dwie 'gondolki' (bardziej kajaki:/). Łyżką do zupy, która ma najostrzejsze brzegi wydrążamy środek z cukinii, zostawiając przy skórce jakieś 2-3cm. Środek kroimy na mniejsze kawałki i podsmażamy z czosnkiem na oliwie. Jak cukinia zmięknie wykładamy do miski (jeśli nabrała dużo wody albo odparuj ją, albo wyjej), w której dodamy do cukinii pokrojoną dymkę, sól, pieprz, jajko, i małe kawałki serka. Mieszamy tę masę i nakładamy do kajaków. Wstawiamy do piecyka na 15, góra 20 minut. Ja robiłam z wiatrakiem, więc było krócej. Wyjmujemy jak zrumieni się z wierzchu i zetnie się cały ten farsz. Pamiętaj żeby piec na folii alu, bo jak cukinia jest krzywa, to jajo może wypłynąć trochę, a tak folia kontroluje sytuację. Można jeść na ciepło, albo na zimno- tak samo dobre. To bardzo ładne danie. Jak wystygnie można też wstawić na chwilę do lodówki, potem pokroić na mniejsze kawałki i zapakować na wynos we wspomniane pudełka:)

Dla nie alergików- można dodać jakiejś ryby, pomidorów, papryki, i czego tylko chcecie. Teraz pomyślałam, że w mojej wersji może być też zielony groszek, mrożony na przykład- nie z puszki! Ale akurat nie miałam.

Mały sukces: nie byłam w stanie zjeść całości, chyba zmniejszył mi się brzuszek. Połowa zapełniła mnie po uszy (i to ta mniejsze- jakby były mniejsze i większe połówki:)

sobota, 5 lipca 2008

rozmiar G istnieje!


Opowieść sprzed kilku kilo... W pewnym momencie tycia/odchudzania (jakiś czas temu te okresy niewiele się od siebie różniły) pomyślałam: 'to bez sensu, nie mogę zrzucić tych paru kilo, bo nie i już, taką mam budowę i koniec). Wtedy przeczytałam rewolucyjną broszurkę 'Nie! namiotom w brudnym beżu' z 'Wysokich Obcasów' (http://kobieta.gazeta.pl/wysokie-obcasy/1,53662,5017396.html) i zdałam sobie sprawę, że mój przypadek nie jest beznadziejny, i że wciąż jest dla mnie nadzieja. Bo przecież jak można nie być szczupłą, wysoką blondynką mając obwód pod biustem 60cm?! Teraz jednak mimo, że jestem pełną, niską brunetką, zachodzę w głowę poszukując odpowiedzi na pytanie jak można przez całe 22 lata myśleć, że ma się rozmiar 75C? (och, może przesadziłam z tymi latami). Dla nie wtajemniczonych, to właśnie obwód pełni główną funkcję przypisywaną tradycyjnie ramiączkom i miseczkom- podtrzymuje cały ciężar. Pomyślałam: 'Skoro wiem już jaki mam rozmiar, a mój obwód jest tak malutki, czas by reszta ciała miała szanse stać się nieco bardziej do niego proporcjonalna. Skoro jest u mnie taki, a nie inny, to może właśnie szczupłość (wysokość odrzuciłam robiąc sobie kiedyś drzewo genealogiczne mojej rodziny na podstawie wzrostu, a jasność nijak koreluje się z moją całą osobą, nieprawdaż?) jest mi pisana!

To była pierwsza myśl, druga: 'żaden z moich staników nie jest na mnie dobry!'. I tu zaczyna się zakupowa, długa historia... Zacznij więc szybko wymianę swojej gorseciarskiej garderoby! Wskazówki na boskiej stronie: www.stanikomania.blox.pl (link w ulubionych blogach:) . Acha! I koniecznie uwierz w rozmiar K.

Szabat Szalom...

...czyli parę słów o diecie szabatowej. Otóż to bardzo fajny sposób myślenia, fajna dieta, ale niestety nie działa. Na czym polegała? Cały tydzień się ograniczamy- zero chlebka, makaronu, słodkości, a w Szabat wszystko wolno. To 24 godziny bez myślenia, co jak jest słodkie, mączne, czy tłuste. Przyjemna idea odpoczynku. Jednak w skutkach nijaka. Da się spokojnie nadrobić niejedzenie w trakcie tygodnia w jeden dzień. Nawet z nadwyżką. Pomysł miałam uroczy, wykonanie perfekcyjne, tylko założenia jakieś niewłaściwe. Dlatego porzuciłam ten pomysł i zaczęłam szukać czegoś innego.

Efektem jest stan aktualny. Moim przekleństwem jest to, że umiem zjeść naprawdę dużo. Nawet, kiedy nie jestem głodna. Cała chała? Żaden problem!



Teraz misją mojej głowy (tak teraz ona zawiaduje procesem odżywiania reszty!) jest dawanie jeść dopiero gdy jestem głodna. Nie ma jedzenia dla samego jedzenia. Jest przecież tyle rzeczy, które jemy tylko dlatego, że przyjemnie się to chrupie, albo ma fajną konsystencję, albo lubisz na to patrzeć. Nie chcę odbierać sobie przyjemności jedzenia, ale chcę sprawić żebym zaczęła doceniać jak fajne jedzenie może być, a nie tylko jak dużo go może być. Z moich ostatnich odkryć- kefiry są fantastyczne- mają świetną fakturę, smak szczypiący w język, więc przyjemnie się je je.

Lubię też ładne jedzenie. Sprawdź jak wygląda ogórek pokrojony w długie paski, które możesz zwinąć w ruloniki, polać jogurtem, posypać świeżą miętą z ogródka mamy, malutkimi, uroczymi kiełkami i fajnymi w chrupaniu pestkami słonecznika. Już wiesz, o co mi chodzi. To jest piękne!

Sama wymyślam, co jem- troszkę kieruję się tym czy coś ma dużo, czy mało węglowodanów, czy jest ciężkie, czy nie. Nie jem ze względów węglowodanowych rzeczy mącznych i słodyczy. Jem dużo wodnistych warzyw (kalarepka, ogórki, marchewki, cukinie, brokuły itd), jem też suszone owoce, bo są pyszne:), chyba nie ma innego, bardziej racjonalnego powodu. Piję dużo różnych ziołowych herbatek, piję matę, piję wodę.

Dodatkowo staram się unikać podłych alergenów, idzie dobrze- omijam pomidory, ryby, drożdże, selery, papryki, cytrusy, owoce drobnopestkowe, orzechy, miód i czekoladę. Nie udało mi się jednak wczoraj ominąć kota. Moja przyjaciółka miała go pilnować pod nieobecność właścicieli. Co ciekawe dołączona była do niego instrukcja. Cytuje: "Kot nigdy nie widział dworu". Żal mi, więc było go przez balkon wyrzucić. Mam ogólnie problem z kotami... Teraz objawia się on na moich powiekach i policzkach, katar już przeszedł. W całej instrukcji nie mogłyśmy znaleźć imienia tego kota. Dla mnie w sumie moje uczulenie może mieć bezimiennego sprawcę. Trudno.


czwartek, 3 lipca 2008

blog kulinarny

Moi przyjaciele wiedzą, że jestem stałą, żeby nie powiedziec maniakalną, czytelniczką blogów kulinarnych. Wiedzą też, że moim małym marzeniem jest założenie takiego ze zdjęciami jedzonka mojego przepisu. Będą więc zaskoczeni, że zaczynam oto pisać blog będący zaprzeczeniem powyższego. Blog o niejedzeniu. Niechże on będzie afirmacją przez negację...

No ale nie mogę sie wprost powstrzymać od pochwalenia się pomysłami kuchennymi z trudnego czasu diety...

Purre z kalafiora:
Indeks glikemiczny jest bardzo niski, jednocześnie można naprawdę się najeść...
Gorącego kalafiorka miksujemy z solą, pieprzem, gałką muszkatołową i dużą ilością pokrojonego koperku. Masa ma mieć konstystencje porządnego purre z ziemniaków. Dla nie będących na diecie można dodać nieco masełka, ale bez też niezłe! I dobrze wygląda! Podejrzewam, że mięsożerni mogliby tego używać jako substytutu ziemniaków do towarzystwa kotletom.


Fasolka zatarowa:
warzywa sezonowe rules!
fasolke ugotowaną polewamy takim sosem: oliwa z oliwek, sól, zatar (bliskowschodnia mieszanka tymianku i sezamu, mmm), czosnek, proporcje zależna od planowanch czynności na potem (kwestia czosnku, kwestia smaku). I już. Radzę pokroić fasolkę przed gotowaniem na mieszczące sie do buzi kawałki (ja tego nie zrobilam za pierwszym razem)


Cukinia bazyliowa:
(to był pierwszy dzień diety)
Cukinie kroimy w plasterki cienkie, przez całą długość, posypujemy solą troszkę i odstawiamy na 10minut. Smaży się w malutkiej ilości oliwy czosnkowej i wyjmuje na papierowy ręcznik. Potem jeszcze cieplutkie polewa się jogurtem naturalnym wymieszanym z pokrojoną świeżo bazylią i pieprzem.

Każde z tych mini dań było bohaterem któregoś dnia mojej diety. Był też dzień surówki z kalafiora, ale nie chce do tego wracać, bo to był też dzień 'muszę do czegoś w końcu wykorzystać ten majonez', a jak wcześniej pisałam to bzdura. Więc wstydzę się majonezowej surówki...

P.S. Jak wszystko sie dobrze ułoży, niedługo pojawią się zdjęcia jedzenia/niejedzenia. Marzenie o aparacie okazuje się być coraz bliższe spełnieniu.

Zamaskowana


Czego nie powinnaś robić przechodząc na dietę, jeśli naprawdę chcesz wyglądać choć trochę jak Audrey Tatou z 'Amelii' (no może nie akurata z tego zdjęcia... choć do tego jej wizerunku najbardziej zbliżony jest mój) :

*zapraszać koleżanek- to często kończy się jedzeniem zakazanych rzeczy (np. podkradaniem chrupków od ich 10miesięcznego dziecka, zrobiłam też koktail truskawkowy z lodami... same grzechy- również alergiczne...)

*przyjeźdzać do domu rodziców- patrz wyżej (oni zawsze mają pełną lodówkę, a nawet jeśli nie to zawsze znajdzie się coś, czego nie ma u Ciebie (zwłaszcza jesli Ty masz pustą). Co z tego, że zabrałaś ze sobą paczkę herbatki odchudzającej... Poza tym nie działa tu trick chodzenia po domu w samych majtkach- żeby obserwować w lustrze, to nad czym pracujemy.

Podsumowując- dziś był dzień grzechów. A to przecież jeszcze nie Szabat! (o szabatowej diecie wkrótce)

wtorek, 1 lipca 2008

jak się tyje w Izraelu

Dokładnie rok temu w rozmiarze 'małe 36' szykowałam się do wakacyjnego wyjazdu do Izraela. Wycieczka oprócz niezwykłych doznań poznawczych dostarczyła mi jeszcze dość specyficznego, ważącego 6 kg bagażu. Całe szczęście, że na lotnisku sprawdzane są tylko gabaryty walizek, a nie również pasażerów, bo tej kontroli pewnie bym nie przeszła. W trakcie moich 20dniowych wakacji jadłam same pyszności oczywiście. Zakochałam się w: zatarze, thinie, humusie z grzybami, picie, granolach, arbuzie ze słonym serem, szakszuce, boskim falaflu, chałwie, cukierkach kokosowych, suszonych figach... Ogólnie rzecz biorąc byłam bardzo kochliwa. Wyjazd bardzo udany i przyjemny, mniej przyjemne próby założenia letniej sukienki... Po wyjeździe nie mogłam tak po prostu rozstać się ze wszystkimi moimi kochankami, w końcu też mam serce! A w związku z moja wrażliwością na nieszczęście pielęgnowałam ich czule, tak że znów kolejne 6kg (ta liczba mnie prześladuje!) na swe barki (chyba na biodra) przyjęłam.

Przez niecały rok od tamtego czasu musiałam powiększyć moją garderobę (w obu znaczeniach). Jednak nie zgadzam się jej powiększać kolejny raz, bo... W ostatnich dniach sierpnia znów jadę do Krainy Mlekiem i Miodem Płynącej. Czas się wziąć za siebie. Od wczoraj (dobra data- poniedziałek, choć 1 lipca dopiero dziś) przechodzę na dietę ze wszystkimi obowiązkami i prawami w jej konstytucji zapisanymi! Wracam do małego 36!

Na początek parę rzeczy, które charakteryzują mnie jako 'kobietę od wczoraj na diecie':

*mimo, że wiem ile powinnam zjeść, aby się najeść jem więcej, bo proces przyjmowania pokarmów (eh, te naukowe pojęcia zupełnie nie pasują do tej czynności w moim wykonaniu) jest u mnie zbyt szybki i zbyt kompulsywny. Czas znaleźć czas na jedzenie!

*nigdy nie zostawiam nic na talerzu, czyli jeśli zrobię za dużo tych ziemniaczków, to szkoda mi ich zostawić/wyrzucić, takie mam dobre serce. Czas zdać sobie sprawę, że nie mieszkam sama, moja współlokatorka chętnie przyjmie zaczęty słoiczek majonezu i już nie będę 'musiała' dać go do sałatki żeby się nie zmarnował. Moja współlokatorka chętnie po powrocie z pracy zje coś, co ugotuję. Czemu nigdy wcześniej o tym nie myślałam?! Czyżby proces wcinania anulował u mnie procesy myślenia?

*mam niezwykłe szczęście, że moja współlokatorka jest mięsożerna (ona też ma szczęście swoją drogą, że ja nie jem mięska), bo mimo, że lodówka zastawiona kiełbachą, to mnie do niej nie ciągnie, gorzej byłoby gdyby N. była kluskolubna...

*zabija mnie jedzenie na mieście. Tam to nie pochrupiesz sobie surowego kalafiorka, czy innych lekkich specjałów. Drożdżówka w łapę i biegnę dalej. Oj, czas pakować sobie domowe jedzenie do torby! I tu mała reklama: w Ikei można kupić fantastyczne pudełka na jedzenie w różnych rozmiarach (to prawie jak ja w różnych czasach... na przykład 10 kilo temu:). Komplet 17 sztuk takiej przyjemności to 15zl. Polecam pakowanie sałateczek.

*kolejna zmora- nie piję wody w wystarczającej ilości, bo... jest ciężka. Te butelki są tak niewygodne do noszenia podczas biegania po mieście... Sposób: ograniczam noszenie innych rzeczy w torbie, na rzecz miejsca dla wody. Czas start.

Zdjęcie z początków zmiany rozmiarów