niedziela, 20 grudnia 2009

Sąsiedzi

Kilka scen, a może nawet cały film "Dzień świra" kręcono na osiedlu, gdzie od jakiegoś czasu mieszkam. To z lekka surrealistyczne uczucie oglądać film w jego scenografii. Parę rzeczy się nie zgadza: np. ludzie sprzątają tu po swoich psach, na miejscu "mini marketu" jest teraz salonik z automatami do gry. Został nieśmiertelny "mokpol", kosiarka o 7 rano... Jednak mimo wszystko ten post dedykowany jest moim Sąsiadom.

Historia zaczyna się w Monte Negro tuż przy Mokotowskiej, gdzie umówiłam się dziś na piwo, a przy okazji zjadłam najlepszą w moim życiu fasolę duszoną z papryką i pomidorami! Rozgrzana poszłam jeszcze na herbatę do innego miejsca, a potem na autobus, na który jak zwykle musiałam biec. Autobus się za mój wysiłek odwdzięczył, bo szybko zawiózł mnie w swoim ciepłym wnętrzu do domu, miał tapicerkę w Kolumny Zygmunta (kto by odmówił żeby sobie usiąść na Kolumnie Zygmunta?), i mówił na dodatek za ile minut będę na danym przystanku. Bomba! Taka szczęśliwa, że po długim dniu wreszcie się położę w ciepłym łóżku, szłam do domu. Tam okazało się, że zamarzł domofon. Próbowałam wszystkiego. Dmuchałam, chuchałam, dzwoniłam do sąsiadów. Bez skutku. Aż nagle, nie wiadomo kto otworzył mi drzwi domofonem! Chciałabym bardzo podziękować sąsiadowi, który to zrobił widząc mnie stojącą na mrozie!

Jej/Jemu dedykuje makaron ryżowy z zielonym curry. Jak kiedyś będzie miała/miał ochotę niech wpada na obiad!

Dla innych podaje przepis.

Potrzebne:
Paczka makaronu ryżowego (wstążki) i gorąca woda do jego przygotowania
Paczka mrożonego szpinaku w liściach
duża cebula pokrojona w kosteczkę
ząbek czosnku
dwie łyżeczki pasty zielone curry z M&S
pół puszki mleka kokosowego
sos sojowy ciemny (jakieś dwie łyżki)
oliwa (jakieś 4 łyżki)
uprażone na suchej patelni pestki słonecznika

Rozmrażam szpinak, na drugiej patelni podsmażam cebulkę, dodaje ją do szpinaku i zalewam mlekiem kokosowym. Chwilę duszę, dodaję czosnek i pastę curry. Jeszcze chwilę duszę. do dużej miski wsypuje przygotowany makaron (tnę go jeszcze nożyczkami- wygodniej się je) i daję oliwę i sos sojowy, dodaje wszystko z patelni i mieszam. Na talerzu posypuję słonecznikiem. Pycha też na zimno!

piątek, 18 grudnia 2009

zimno

Nic nowego o chłodzie nie napiszę. Że zimno każdy czuje. U mnie wwiewa zimno przez nieszczelne, stare okna. Wieje tak, że widać to nawet na zdjęciu.



Dziś ostatni dzień Chanuki, z okazji której pozwoliłam sobie nawet na jednego pączka. Myślę, że nie warto było zgrzeszyć, bo te akurat pączki nie słyną ze swej smakowitości, poza tym bolał mnie potem brzuch. Bez sensu bardzo zjadłam.

Dziś przygotuję na kolację szpinakowe curry. Relacja wkrótce. Na razie relacja z zakupów.

W mojej ulubionej (bo bardzo taniej) księgarni kupiłam dziś dużo literatury. Głównie nie dla siebie, ale coś na moje długie, samotne wieczory też się znalazło: "Czterdzieści cztery przyjemności", czyli kulinarne felietony, których autorem jest Tadeusz Pióro. Okładka przepiękna!



Byłam dziś też w jednym z moich ulubionych stanikowych sklepów. Zawsze wydawało mi się, że nosze niepopularny rozmiar. Dziś się dowiedziałam, że jednak jeden z najpopularniejszych. Kto by pomyślał. Także zakupy nie były łatwe (łatwe tylko pod tym względem, że mając niewielki wybór nie musiałam wiele przymierzać... marne pocieszenie). O stanikowym odchudzaniu już pisałam tu . Polecam taką metamorfozę! Dobrze zacząć nowy rok w dobrym rozmiarze.

Od jakiegoś czasu krążą plotki, że wreszcie w Warszawie mój ulubiony M&S będzie miał w stacjonarnej ofercie rozmiarówkę bielizny, z której da się coś dla mnie wybrać. Musze sprawdzić!

Na razie przygotowując kolację będę sprawdzać ich mleko kokosowe o obniżonej zawartości tłuszczu!

czwartek, 17 grudnia 2009

Gessler zupa nie taka świetna



Zajętośc nie mija. Ostatnio rzeczą, jaką ugotowałam była zupa pomidorowa z Marksa i Spencera (właściwie tylko wylałam z puszki i podgrzałam). Więc ląduje tu kolejna historia z szuflady.

Gotując rzadko korzystam z przepisów kulinarnych. A nawet jeśli, to najczęściej bardzo frywolnie. Traktując przepisy jako bazę do swoich "wariacji na temat..." Jednak jak już wspominałam, kupiłam sobie piękną książkę kucharską Marty Gessler "Kolory smaków". Fantastycznie wydana, z przepięknymi zdjęciami, prostymi przepisami... Postanowiłam zrobić białą zupę.

Jak widać- wyszła żółta, bo potraktowałam przepis bardzo swobodnie. Mimo, że smakowało dobrze, postanowiłam spróbować jeszcze raz, tym razem trzymając się przepisu. Wyszło ładnie, ale niezbyt smacznie. Nie sądzę, żeby jakieś poza przepisowe zmienne miały tu coś do czynienia, bo trzymałam się przepisu ściśle i do końca. Widać to co ładne nie musi być smaczne (i odwrotnie!).

Są jednak rzeczy ładne i smaczne. Najlepszymi z nich są mandarynki. Zaczęła się zima, więc sezon na te świetne owoce. To jedyny aspekt zimy, jaki lubię. Czemu najlepsze mandarynki są właśnie latem? Czy to nie przypadkiem efekt tła?

P.S. Moja siostra właśnie odkryła, że kasza nie jest osobnym, jak to określiła "warzywem", tylko produktem obróbki różnych zbóż. To odkrycie wywołało u niej podobne zdumienie jak moje niegdysiejsze zauważenie, że świetliki naprawdę istnieją, a nie są baśniowymi stworzeniami. Długo nie mogłam sobie z tym poradzić, mam nadzieję, że siostrzyczce nie przyjdzie zaakceptowanie faktu pochodzenia kaszy z podobnym do mojego trudem.

niedziela, 13 grudnia 2009

uffff

Skończył się zupełnie szalony tydzień. Padam z nóg. Chociaż siedzę. Oddałam kolejny rozdział pracy magisterskiej, dostałam pracę (nie magisterska, tylko taką prawdziwą), za 2 tygodnie jadę na ponad 2 tygodnie do Izraela, zaczęłam nowe studia. Jak się to czyta, to może wydaje się, że to mało, ale, jakoś chyba jednak dużo w rzeczywistości...

Jakoś mało odkrywcza jestem w kuchni, więc wrzucam stare rzeczy, co czekają na swoja kolej w poczekalni.

Taka pasta do kanapek:

Potrzebne:
-podsmażone na oliwie mała cebulka i ząbek czosnku
-mały koncentrat pomidorowy
-szklanka czerwonej soczewicy
-szczypta soli, pieprzu
-lubczyk, ze dwie szczypty
-gorąca woda

do podsmażonych warzyw dajemy soczewice i zalewamy gorąca wodą żeby wody było tyle co soczewicy. mieszamy, niech często mieszane gotuje się na małym ogniu z 10 minut, można dolać w razie czego więcej wody i sprawdzać, czy już miękkie, na koniec dodajemy koncentrat i przyprawy. Miksujemy (ale można też bez miksowania). Jak wystygnie pyszne do kanapek! I ładne.



Podczas pisania pracy jadłam tak, że nawet nie wiedziałam kiedy zrobiłam sobie tę kanapkę, co właśnie ją pochłonęłam, na zmianę z kukurydzą i kisielem, i masłem orzechowym (bo mój ulubiony M&S otworzył sklep w centrum!). Ale ludzie mówią, że nie przytyłam, może to tylko kurtuazja, a może to stres zjada te kanapki, nie ja. Na razie postanowiłam dać sobie spokój z dietą. (taką co odchudza, bo zdrowotna trzymam).

niedziela, 29 listopada 2009

cukierkowo






Znalazłam czeskie żelki produkowane z roślinna substancją żelującą, czyli agar. Polecam. Smaczne i ładne. I niewieprzowe.

Ładny też miał być krem z kalafiora. Z przepisu z przepięknie wydanej książki Marty Gessler "Kolory smaków". Książka podzielona na kolorowe rozdziały. Chciałam zrobić białą zupę z kalafiora. Wyszła żółta, bo okazało się, że nie ma składników na białą. też była smaczna. Tyle, że żółta.


poniedziałek, 16 listopada 2009

lody, mleko, gluten

Znów na zewnątrz ciemno, szaro-buro, dlatego samemu trzeba sobie dostarczać kolorów. Miałam ochotę na lody. Poszłam do lodziarni La Fragola w Galerii Mokotów i zapytałam: "Macie lody bez mleka?", "Mamy, te pięć smaków sorbetowych". To ja poproszę małe lody (w tej lodziarni lody nakładają szpachelką i małe lody mogą się składać z trzech smaków). Poprosiłam żeby były podane w papierowym kubeczku zamiast wafelka (bo nie jej mąki pszennej) i wymieniłam jakie trzy smaki sobie życzę). Usłyszałam: "Ale do papierowych my nakładamy tylko dwa smaki, dwie gałki". Odpowiedziałam: "Dlaczego?", usłyszałam: "No dwie kulki, nie nakładamy szpachelką". Ten dialog trwał dobrą chwilę, ja nie dając za wygraną wciąż pytałam "Dlaczego?". Nie dostałam żadnej konkretnej odpowiedzi, więc w końcu powiedziałam: "Czemu jeśli nie mogę jeść mąki mogę spróbować tylko dwóch smaków lodów, a inni mogą wybrać trzy? Czy to nie jest może lekka dyskryminacja dietetyczna?". Pani niezmiennie mówiła: "No dwie kulki, nie nakładamy szpachelką". W końcu powiedziałam: "Poproszę 3 smaki". I... dostałam. To zamawianie lodów trwało nieco dłużej niż zwykle, ale się opłaciło- wygrałam!

Teraz przyjemniejsza historia. Wczoraj byłam w Kawiarni Ogrody na Mariensztacie. Okazało się, że nie tylko każdą kawę mogą zrobić na mleku sojowym (no cóż, niezbyt to zdrowe, ale każdy czasem ma ochotę na kawę z mlekiem...), każdy koktajl mogą zrobić na soku jabłkowym zamiast na jogurcie i na dodatek mają ciasto czekoladowe bez mleka i bez mąki oraz takowe (nie czekoladowe, tylko bezglutenowe i bezmleczne) zupy! Mają też zwykłe ciasta i ciasteczka, kawy ze zwykłym mlekiem i wszystko jak trzeba, nawet tonik! Poza tym wszystkim mają jeszcze super wystrój, muzykę i atmosferę, bardzo relaksacyjną... Mocca przepyszna. Można zrobić takie miejsce! Jeden tylko widziałam problem: nie mają dostosowanej dla niepełnosprawnych toalety, ale może uda się im to zmienić. Życzę wszystkiego najlepszego nowemu miejscu - niech żyję Kawiarnia Ogrody !

sobota, 14 listopada 2009

prawdziwa pogoda



Dziś nie mogłam uwierzyć, że to, co za oknem to prawda. Po tygodniach ciemności i szarości nagle: błękitne niebo. Przez 15 minut stałam na balkonie w piżamie grzejąc się w słońcu i patrząc na jego promyki odbijające się w dzwonkach- lusterkach. zupełnie jakbym miała 6 lat. To jakaś pierwotna przyjemność.

Jedzenie w sam raz na dziś:

brokuły z migdałami

potrzebne:
brokuł świeży (w prawdziwej ostateczności mrożony)
ocet balsamiczny
oliwa z oliwek
mały ząbek czosnku
garść płatków migdałów

Krótko gotuj brokuł. Żeby się nie rozpadał, był lekko chrupiący. Wymieszaj tak z 5 łyżek oliwy, tyle samo octu, ząbek czosnku i polej brokuły, posyp migdałami. Piękna i pyszna sałatka!

Nie wiem, czy to zasługa suplementu jaki teraz łykam, ale chyba pierwszy raz w życiu nie chcę mi się słodyczy. Cieszy mnie to, ale wciąż się ślinię na czipsy...

środa, 11 listopada 2009

risotto na chorobę

Z okazji święta leżę i czytam. Największym wysiłkiem od rana było przejechanie przez pół miasta na śniadanie do podziębionego Karmiciela . Dziś dzień wygląda jak noc, do tego polarna. Nie da rady wyjść na dwór po coś na obiad. Więc robię przegląd lodówki karmiciela. Jest nadspodziewanie dobrze! Znajduję: ryż (ostatnio zostawiłam jak robiłam cukiniowe risotto), szpinak w zamrażarce (mam wrażenie, że Karmiciel je ostatnio tylko szpinak i łososia), czosnek (został po robionym wtedy leczo), bulion, bazylię (pewnie też kiedyś zostawiłam), dużo cytryn, orzechy włoskie (z działki od Pani Zosi- Sąsiadki z góry). Zrobiłam z tego risotto.

Na resztce oliwy krótko podsmażam w garnku posiekany czosnek. Daję do tego dwie torebki ryżu basmati (bez torebek!), paczkę rozmrożonego szpinaku i dwie kostki rosołowe, zalewam litrem wody. Po 10 minutach duszenia ze sporadycznym mieszaniem, dodaję pieprz, bazylię i sok z jednej cytryny. W tym czasie Karmiciel młotkiem rozbija orzechy, które poszatkowane dodaję na koniec. Karmicielowi posypuję znalezionym w czeluściach lodówki tartym żółtym serem i jemy. Pasowałoby zimne, białe, półwytrawne. Nie ma. Trudno. I tak smaczne.

No i Karmiciel mówi, że czuje się bardziej zdrowy niż chory.




Zdjęcia z komórki niestety.

czwartek, 29 października 2009

jajecznica pedagogiczna

Nie będzie zdjęć, bo jestem na oddziale intensywnej opieki w Piasecznie pod dyrekcja mojej Super Siostry. W torbie rzeczy najważniejszych nie znalazł się aparat... Zaczęłam za to zaprzyjaźniać się z paintem, nie pokochałam go jeszcze, on mnie raczej też nie.

Jajecznica to rzecz bardzo prosta, można sprawić, żeby było nieco ciekawsza, smaczniejsza, wykwintniejsza (nie, z tą wykwintnością to jest raczej niemożliwe). Dobra jest jajecznica z podsmażoną cukinią, wędzonym łososiem i pieprzem cytrynowym, dobra jest jajecznica z kurkami i szalotką, dobra jest jajecznica z truflami... Ale bez przesad, nie jemy codziennie śniadania z takimi dodatkami! Da się za to zrobić dobrą jajecznicę z tego, z czego zazwyczaj wychodzi Wam średnia jajecznica!
Jajka! Niby prosta sprawa, ale nie do końca... Mamy ich aż 4 rodzaje! Na skorupce znajdziecie stempelki. To nie tylko data przydatności jajka do spożycia, ale również informację o kurze od którrej pochodzi jajo. Teraz biegiem do kuchni. Proszę przynieść przed komputer jajko ze swojej lodówki. Spójrz na pierwszą cyfrę na skorupce.

3 – chów klatkowy (kura zwykle ma obcięty dziób i pazurki, całe życie spędza w klatce)
2 – chów ściółkowy (kura nie ma dostępu do świeżego powietrza, ale może się swobodnie poruszać)
1 – chów z wolnym wybiegiem (zwykle zamykana na noc)
0 – chów ekologiczny (kura na świeżym powietrzu z wolnym wybiegiem, karmiona karmą ekologiczną)

To jak się ma kura znosząca jajka dla Ciebie to nie tylko problem humanitarności względem kur, to też kwestia zawartości skorupki. Łatwo zauważyć różnice w kolorze żółtka, jego smaku. To również sprawa hormonów, sztucznych dodatków, którymi są często faszerowane kury "klatkowe" by szybciej dojrzały i szybciej znosiły więcej jajek. Zdaje się też, że jajko, kury, która je zdrowiej będzie po prostu zdrowsze. Na ten ostatni argument zaraz pewnie usłyszę: kury, co sobie same wybierają co chcą jeść na pewno nie będą znosić jajek pełnych witamin. Przecież tylko sztuczne karmy są na tyle zbilansowane żeby dostarczyć wszystkich potrzebnych człowiekowi (sic!) witamin. No i tu włącza się jednak etyka... Więc wracamy do punktu wyjścia.

Zastanów się nad numerkiem, jaki znalazłaś lub znalazłeś na skorupce. Jeśli to 0, 1, 2 to możesz sobie pogratulować! Ceny jajek z różnych kategorii bardzo się różnią. Ja najczęściej kupuje 2, czasem 1 i 0. Nie jest mnie zawsze stać na te najlepsze, ale już w ogóle nie kupuję "trójek". Czasem w osiedlowym sklepie jest promocja na "dwójki". Myślę, że wspólnymi siłami będziemy kiedyś w stanie pokazać producentom, że nie opłaca się produkować jajek w "klatkowy" sposób. Staram się na każdym kroku pokazywać ludziom, że dopłacając złotówkę mogą chociaż troszkę zmienić świat. Chociażby przez swoją poranną jajecznicę.

Więc jajka już omówione. Czas na masło! Masło wcale nie musi być super drogim masłem ze Szwecji, czy Islandii żeby było smaczne i wartościowe. Polskie masła są dużo tańsze, a niczym poza opakowaniem nie różnią się od tych z zagranicy. Co warto sprawdzić na opakowaniu kostki masła? Procenty! Tak, tak! 82% to najlepsze masło. Bez dodatków.

Cebula i pomidory. Można kupić ekologiczne, za które zapłacicie dość dużo, ale jeśli kogoś stać, to proszę kupujcie ekologicznie. Można też kupować od "wieśniaków", czyli tych, którzy przywożą płody rolne ze swoich gospodarstw. Trzeba ich tylko znaleźć gdzieś między blokami.

Zaczynamy jajecznicę!


Rozgrzej patelnie. Dopiero kiedy będzie rozgrzana nałóż łyżkę masła. Poczekaj chwilę aż się rozpuści. Wrzuć pokrojoną na małe kawałeczki cebule, posyp pół łyżeczki cukru i podsmaż tyle żeby się zeszkliła. Pomidor sparzony i obrany, potem pokrojony na małe kawałeczki ma wylądować tam gdzie cebula. Teraz się nie śpiesz! Poczekaj mieszając aż woda będzie odparowywała i z pomidorów zrobi się raczej lepka niż wodnista masa, to może potrwać ze 3 minuty. Solimy, pieprzymy czarnym pieprzem, dodajemy pół łyżeczki słodkiej sproszkowanej papryki. dopiero teraz wrzucamy jajka, mieszamy co jakiś czas. Na koniec posypujemy parmezanem. Smacznego! Miłego dnia!

Informacje o jajkach czerpałam ze strony kampanii odpowiedzialnego kupowania

P.S. Ten nieco przydługi post pisałam kilka godzin. Bardzo źle się czuję, ale już nie daję rady siedzieć bezczynnie...

P.S.2. Bardzo brzydki post mi wyszedł przez te oskrzela, przepraszam!

środa, 28 października 2009

cześć

Ten post miał być o jajecznicy. Nie wierzycie? Mam świadków. W pewnym momencie zwątpiłam i chciałam żeby blog usechł, ale zawsze mam tak, że zaczynam się litować nad tą biedną bazylią na parapecie...

Tym razem w podlewaniu pomógł mi jeszcze znajomy Janek, który przywrócił mi wiarę w czytelnictwo (nie jako pojęcie ogólne dotyczące literatury, niestety- skromniej- chodzi tu tylko o mojego bloga). Choć mała iskierka to podlewam bloga.

O jajecznicy dla Janka jeszcze nie teraz, bo leżę w łóżku od poniedziałku (długo jak na mnie) i choruję (ciężko jak na mnie). Mam jakieś wstrętne zapalenie oskrzeli. Pomyślicie, ostatni post też był o chorowaniu... No cóż, prawda, ale tu wiele o chorowaniu nie będzie. Podzielę się jedną tylko refleksją: Nie pamiętam kiedy chorowałam tak, że nie chciało mi się jeść. Teraz tak mam. Dziwne. Jedyne na co mam ochotę to sok pomidorowy i grejpfruty. Jak zrobi mi się lepiej (oj, niech już się zrobi!) będzie jajecznica, ale nie taka zupełnie zwykła...

środa, 7 października 2009

cieciorka i zarazki

Ostatnio złapałam od mojej małej podopiecznej jakieś zarazki, które postanowiły zadomowić się w moim gardle, mam nadzieję, że to nic groźnego, ale odstąpiłam na razie od biegania, choć znów zrobiło się jakby cieplej. Z tymi zarazkami staram się walczyć jak zwykle domowo- homeopatycznymi sposobami: grecka herbatka na przeziębienie, czosnek, gorąca kąpiel, ciepłe skarpetki, propolis.

To jest grecka górska herbatka (tylko tyle było na opakowaniu po angielsku), ale może ktoś domyśla się cóż to za ziele?


O czosnku można wiele. Ostatnio robiłam z nim prawie wszystko. Dziś cieciorkę w pomidorach z cukinią. Mocno czosnkowo. Przepisu szukajcie na końcu posta.

Jeśli chodzi o cieciorkę, to ostatnio odkryłam dziwną sprawę. Puszka cieciorki francuskiej firmy Bonduelle (z polska siedzibą w Gniewkowie k. Inowrocławia) kosztuje w supermarkecie około 5zl. Cena wydała mi się normalną (konserwowa cieciorka to nie taki popularny produkt jak mogłoby się wydawać), aż do momentu kiedy na półce podobnego sklepu znalazłam cieciorkę firmy Rolnik (właścicielem jest Józef Rolnik- idealne nazwisko!), która kosztuje półtora złotego... Nie podoba mi się wersja, że chodzi o pozycjonowanie na półkach i reklamę, która kosztuje. Kupujcie od Rolnika!

Potrzebne:
pół cukinii
cieciorka z puszki (koniecznie od Rolnika)
3 pomidory bez skórek
ząbek czosnku
pół cebuli
trochę garam masali
kmin rzymski mielony
sól
pieprz cayene
trochę oliwy
trochę cukru

Podsmażamy cebulę na oliwie i jak się zeszkli dajemy pokrojona na małe kawałki cukinię, po chwili pokrojone pomidory, jak zaczną być miękkie dajemy cieciorkę odsączoną. Dusimy, potem chwilę smażymy bez przykrywki żeby odparować nieco wody, dajemy czosnek i przyprawy. Gotowe. Można z ryżem.

A wiecie co to jest cebula cukrowa? Dziś w sklepie pan mi zaproponował taką i wzięłam i nawet po zjedzeniu nie wiem w czym tkwi różnica.

środa, 30 września 2009

industrialne Piaseczno i jesienne warzywa

Piaseczno, jeśli nie wiecie to miasteczko, które nawet mnie (mieszkałam tam ponad 18 lat) potrafi zaskoczyć. Ostatnio biegając odkryłam, zdaje się jedyne, przejście podziemne w Piasecznie!


A tam, gdzie zaczyna się już miejska część miasteczka, można dowiedzieć się, że...
Dziś na obiad było lekko, jesiennie i pysznie. Zrobiłam obiad, którego właściwie nie trzeba robić. Robi się prawie sam.

Pieczemy pokrojone na kawałki ziemniaki i mieszamy te kawałki z przyprawami (zatar i sól) i oliwą. Kładziemy na folii aluminiowej i do rozgrzanego piekarnika! Kroimy cukinię i paprykę na spore kawałki mieszamy z przyprawami (garam masala i pieprz cayenne) wkładamy do żaroodpornego naczynia, na to przykrywka, albo folia aluminiowa. Po 35 minutach (krócej jeśli masz termoobieg w piecyku) wyjmujemy i jemy. Ziemniaki chrupiące (bo bez przykrycia), warzywa miękkie, soczyste, pachnące i z cudownym sosem.


Da się żyć jesienią... Czekam na dynię. Dziś w sklepie nie było...

P.S. Pierwsze dwa zdjęcia z komórki, bo aparat jeszcze wtedy był z mamą w Turcji, ale na obiad dziś wrócił!

poniedziałek, 28 września 2009

Bieganie

Jeszcze 3 tygodnie temu na samą myśl o bieganiu wzdrygałam się i miałam prześwity wspomnień z biegów na przełaj na czas na lekcjach wf-u, kiedy z nerwów dostawałam astmy... Koszmar! Jakimś CUDEM udało się mojej dzielnej Współlokatorce wyciągnąć mnie na bieganie. To jest dyscyplina bardzo modna ostatnio. Wreszcie zrozumiałam zachwyt wszystkich dookoła nad tą dyscypliną. Bieganie jest przyjemne! Na razie mam szczere wątpliwości, czy to co robię można nazwać bieganiem, czy wciąż tylko truchtem... Ale bieg brzmi dumnie! Biegam mniej więcej co drugi dzień, kupiłam sobie porządne (choć niewiarygodnie brzydkie) buty i wciąż mi się chcę. Proszę trzymać kciuki żeby mi się chcieć nie przestało. Liczę, że pomoże mi to schudnąć, ale i sama zabawa i endorfiny we krwi warte są wysiłku! Podziwiam znajomych przygotowujących się do półmaratonu... Brawo dla Was Ml i Moja Była Współlokatorko!

Biegam po Ursynowie i po Zalesiu Dolnym. Lubie biegać z prowodyrką mojego zapału, ale kiedy jej nie ma działa też z psami (choć jeden nie bardzo daje radę), samej biega mi się krótko.

Za każdym razem spotkam coś ciekawego. Ostatnio przy SGGW spotkałam taki piękny koński samochód. Wybaczcie zdjęcia komórkowe...

tort!

Na urodziny piecze się tort. Tort składa się zazwyczaj głównie z mąki i mlecznych przetworów. Także nie mogłabym go zjeść. Na moje urodziny zamiast tortu było brownie. Przepis nie zawiera mąki, ma w sobie masło, ale domyślam się, że dla zupełnie Bezmlecznych (ja mogę jeść masło) można go jakoś modyfikować. Podpowiadam, że opcją bezmlecznej modyfikacji na pewno nie może być margaryna, bo to ohydztwo nie ma wstępu do mojej kuchni. Proponuję dla Bezmlecznych klarowanie masła. Nie jest to proces szczególnie trudny, jednak wymaga trochę cierpliwości. Od Bezmlecznych cierpliwości wymagam też ja, bo opiszę klarowanie masła dopiero za jakiś czas...

Na razie wróćmy do brownie... Przepis pochodzi z książki Nigelli. Ciasto robiłam trzy razy. Także każde pieczenie niosło ze sobą pewne mniej lub bardziej chciane modyfikacje. Trzy razy ponieważ w moim małym mieszkanku nie mieści się dużo ludzi na raz...

Ciasto jest drogie, łatwe i pyszne. myślę, ze dwa ostatnie argumenty przewyższają pierwszy.

Potrzebne:
*225g gorzkiej czekolady (najlepiej z dużo zawartością kakao, ale ja użyłam Alpen Gold, bo nie jest tak droga, a smaczna), to wychodzi jakieś 2 czekolady i 4 kostki chyba
*3 rozbite całe jajka,
*225g masła, to wychodzi mniej więcej kostka i 1/4
*150gmielonych migdałów, to jest niecałe opakowania, w wersji drugiej dałam całe
*kilka kropel olejku waniliowego,
*100 g posiekanych orzechów (użyłam płatków migdałów i kilka pozgniatanych butelką winą orzechów nerkowca), w wersji II suszone żurawiny- w opakowanie
*200 g cukru, nie mam pojęcia ile to jest, dałam 1 kubek

Nagrzewamy piekarnik do 170°C (w moim przypadku temperatura była czysto intuicyjna, bo piecyk Ewa nie zawsze daje radę. Topimy czekoladę i masło na małym ogniu i cały czas mieszamy. Zestawiamy masę z ognia, dodajemy wanilię i cukier. Dokładamy jajka, mielone migdały, orzechy w kawałkach, mieszamy. Przelewamy masę do kwadratowej foremki 24 na 24cm wysmarowanej masłem. Pieczemy 30 min ( ja piekłam 35-40min, mój piecyk niedomaga) aż wierzch będzie stały i będzie miał skorupkę, a masa pod spodem wciąż wilgotna. Po wyjęciu studzimy. Są tacy, którzy lubią brownie na ciepło, ja uważam, że najlepsze jest z lodówki! Warto pokoić i wstawić do lodówki dopiero po zupełnym wystygnięciu, wtedy sie nie posklejają.

To była wersja podstawowa. Jednak nie zawsze da się zrobić ciasto według przepisu... Kiedy robimy zakupy w nocy w całodobowym markecie, trzeba uważać co bierze się do koszyka... Następnego dnia po zakupach okazało się, że wzięłam mielone orzechy laskowe zamist mielonych migdałów i suszone żurawiny zamiast orzechów. Ale ciasto wyszło. Okazało się bardziej wytrawne niż wersja klasyczna. Co kto lubi.

Piramidkę z kawałków ciasta przystroiłam owocami i urodzinową świeczką. Za każdym razem zapominałąm robić zdjęcia, na szczęście goście mają porządne aparaty w telefonach. (dziękuję za zdjecie Ju!). Ładne połączenie kolorystyczne wychodzi też z malinami, zielone winogrona średnio wypadają...

czwartek, 10 września 2009

sajgonki nieoszukiwane

Były już u mnie na blogu sajgonki ruskie . Teraz czas na sajgonki prawdziwe. Choć też nie do końca... Bo nie smażyłam. Za to farsz jest całkiem wietnamski. Jak każe dieta obiad przygotowany z zapasów niewymagających wydatków.

Potrzebne:
- 2 marchewki (zetrzeć na grubej tarce)
- pół cukinii (drobno pokrojonej)
- malutka kapusta pekińska (drobno pokrojona)
- trochę szczypiorku
- ciemny sos sojowy
- oliwa
- pieprz cytrynowy
- przyprawa 5 smaków (wiem, poszłam na łatwiznę z tą mieszanką...)
- papier ryżowy (farszu było na 22 zawiniątka)
- ciepła woda do zmiękczenia papieru

Podsmażamy warzywa, pod koniec dodajemy przyprawy, sos. W papier po jego zmiękczeniu w wodzie pakujemy farsz. Zawijamy jak na instrukcji na opakowaniu. Ja z siostrą skończyłyśmy gotowanie na tym etapie. Jeśli ktoś chciałby coś więcej: można smażyć w głębokim tłuszczu, można zapiec (jeśli się nie chce smażyć, a ważna jest chrupiąca skórka), można uparować.

Szczypiorek okazał się strasznie śmieszny:

wtorek, 8 września 2009

ekonomiczne curry

Wrzesień to miesiąc ograniczania wydatków. Niby pracuję już normalnie, ale jeszcze nie mam z tego pieniędzy, a przez wakacje to zazwyczaj cieniutko z tym jest. Dlatego od dziś znów zaczynam dietę ekonomiczną. Na czym polega? Na nie kupowaniu pysznych drogich rzeczy. Przez parę dni staramy się żyć na domowych zapasach, potem można za ostatnie monety kupować sezonowe (bo tanie) warzywa. Proste. Nie ma masła orzechowego, słodyczy, ciasteczek bez glutenu, żadnych drogich pyszności! Na początek zrobiłam gar jedzenia na 2 dni:

Curry ze wszystkiego, co na curry się nadaje.

znalazły się tam:
ziemniaki (obrane, pokrojone w kostkę),
3/4 cukinii (dlaczego ja nie pamiętam co zrobiłam z 1/4?),
2 marchewki (starte na grubej tarce),
puszka zielonej soczewicy (zostaw trochę zalewy- zagęści nieco curry),
jeden samotny pomidor (bez skórki i bez skrupułów, bo pozbył mój lewy kciuk połowy opuszki... boli),
duży ząbek czosnku,
sól, pieprz, madras curry powder, słodka mielona papryka, mielony kmin rzymski
oliwa, woda

Do garnka dałam trochę oliwy na to pokrojone ziemniaki i marchewki. Chwilę podsmażyłam razem ze zmiażdżonym czosnkiem. Potem dodałam trochę wody i soli żeby udusić to wszystko. Jak ziemniaki były już prawie miękkie dodałam cukinie, pomidora, chwilę dusiłam. Na koniec wsypałam soczewice z resztką zalewy i przyprawy. jeszcze z 5 minut gotowałam. Można dodawać wody jeśli robi się za sucho i gęsto. Do tego warto zrobić dobry ryż: basmati/ jaśminowy, to będzie wtedy dość klasycznie. Ostatnio jednak pokochałam ryż parboiled z dzikim. To całkiem ładnia i smaczna mieszanka.

Klasycznie podaje się osobno curry i osobno ryż. Przepyszne (pamiętam jeszcze z okresu laktozowego) jest takie danie z zimnym jogurtem naturalnym (zwłaszcza jeśli przesadzi się z ostrymi przyprawami.

Mój obiad jest z ryżem jaśminowym i bez jogurtu niestety. Ale i tak smaczny!

Takie curry naprawdę można przygotować ze wszystkiego, co zalega lodówkę. Wiem, że moja siostra kulinarna purystka za nic nie zgodziłaby się z powyższym zdaniem, ale wystarczy spróbować i poeksperymentować z zawartością zamrażarki, lodówki, szafki, żeby się przekonać, że takie curry to żadna zbrodnia!

Curry w ostatnich promieniach letniego słońca



sobota, 5 września 2009

chińska zupka:)

Ten przepis zainspirowany przepisem na opakowaniu wietnamskiego makaronu ryżowego to afirmacja prostoty i wyraźnego smaku. Lubię tę prostą zupę.

Potrzebne:
cienki makaron ryżowy (nitki)
warzywa na bulion (ja używam marchwi, pora, cebuli, czerwonej papryki, pietruszki)
szczypiorek
ciemny sos sojowy
cynamon
świeży imbir (a jak już nie ma to niech będzie suszony)
pieprz (może być cytrynowy)
sól
ocet winny

Gotujemy wywar z warzyw. To proste: warzywa, woda, przykrywka, po godzince na małym ogniu mamy wywar. Możemy go przecedzić, można też zjadać z warzywami. Dodajemy przyprawy: sok z imbiru wyciśnięty przez praskę do czosnku, cynamon, pieprz, sól, sporo sosu, pokrojony szczypiorek ocet winny. Do garnka dajemy makaron żeby tam nam doszedł. Teraz mała ekstrawagancja: tniemy makaron w garnku nożyczkami. Nalewamy na talerze, można na dać plasterki cytryny. Powinno być: gorące, pikantne, kwaśne.



piątek, 17 lipca 2009

Toast na cześć Juliusza

Wczoraj w doborowym towarzystwie wznieśliśmy toast z okazji przyjścia wreszcie na świat Juliusza, syna naszych przyjaciół. Rodzicom należą się gratulacje. Toast wznosiliśmy nad leczo (niezawodny wege przepis niżej), sałatką z soczewicą, przepysznym ciastem (brawa dla autorki- warte było grzechu) i owocami. A droga na świat Julka wyglądała tak .

Leczo, które zawsze wychodzi

potrzebne:
-cukinia
-bakłażan
-marchewka
-ziemniaki (i oliwa do podsmażenia)
-cebula
-czosnek
-papryki
-pomidory bez skórki
-słoiczek koncentratu pomidorowego
-sól, pieprz, słodka mielona papryka, mielony kmin rzymski

Ilość wszystkiego zależy od upodobań, ale ja robię tak: tyle samo cukinii, bakłażana, ziemniaków, marchewki, papryki, połowę mniej cebuli, tyle samo pomidorów.

Podsmażamy pokrojone w plastry ziemniaki, wszystkie składniki kroimy na niezbyt małe kawałki, wszystko oprócz przypraw, czosnku i koncentratu wkładamy do garnka dolewamy ze szklankę wody i dusimy na małym ogniu. Jak będzie wszystko miękkie dodajemy koncentrat, przyprawy i czosnek. Jeszcze chwilę dusimy i gotowe! Zawsze wychodzi duuużo leczo.

środa, 15 lipca 2009

trochę natury


Po takim piątkowym gotowaniu (i jedzeniu) konieczne było spalenie odrobiny kalorii. Najprzyjemniejszą opcją na upał wydały się rowerki wodne. Polecam!


A potem trochę rozmów na poziomie. Ze zwierzętami.

Tylko z gospodarzem nie było dyskusji...

GotowAnie

Od dwóch tygodni piątki spędzam przygotowując kolacje szabatowe dla znajomych. W tym tygodniu piątek zmieni się w czwartek, ale to też się liczy.

Najpierw byłam bardzo ambitna, postanowiłam przygotować kolację zgodną z moją dietą. Zdaje się, że się udało. Kolejnym zamierzeniem było pokazanie kulinarnej publice, że bezglutenowa i prawie bezmleczna kuchnia może być zjadliwa, a nawet więcej- smaczna.

Przygotowałam humus i warzywa do maczania, , ryżowy makaron z brokułami, czosnkiem, octem balsamicznym i orzechami, spring rollsy z różnymi nadzieniami (grzybowe, chrzanowo- rukolowe, kozio- serowe), fasolkę z zatarem, faszerowane ziemniaki, cukinie i bakłażany, lemoniada (ta akurat w mojej diecie zabroniona), więcej grzechów nie pamiętam.

Tydzień później starałam się zestroić z aurą i wyszła mi hiszpańsko podobna kolacja. Większość zdjęć uległa zagubieniu, więc będzie niewiele, za to jedzenia było duuużo.

Było: gaspacho, grzanki czosnkowe faszerowane pomidory, sałatka z soczewicy, meksykańskie naleśniki z chilli (bez) carne, tortilla z ziemniakami i mało hiszpańska tarta kaparowa no i oczywiście sangria!

Najbardziej zaskakującym i nowatorskim przepisem były pomidory faszerowane dziwnym farszem...

Potrzebne:
Pomidory ładne średnie
natka pietruszki (dużo)
jajka na twardo
majonez
kapary
czosnek (mało)
pieprz

Po odcięciu "góry" z pomidora, trzeba wydrążyć jego wnętrzności i do pozostałej miseczki- łupinki zapakować "sałatkę" zrobioną z: drobniutko pokrojonej natki, jajka, majonezu, kaparów, czosnku i pieprzu. Solić nie trzeba.

W mojej kuchni urodził się wtedy jeszcze inny przepis. Zrobiłam sałatke z soczewicy

Potrzebne:
czerwona soczewica
roszponka
papryka zielona
pomidory
dymka ze szczypiorkiem

do sosu:
ocet balsamiczny, dobra oliwa, sól, pieprz, cukier

Sprawa dalej jest prosta: gotuje się soczewicę, przelewa zimna wodą i miesza ze wszystkimi składnikami dodając dużo octu balsamicznego. Bardzo smaczne to jest. Niestety zdjęcie zniknęło, jak z resztą cała sałatka

Do tarty użyłam gotowego kruchego ciasta, bo kiedyś postanowiłam, że nie będę wałkować, no chyba, że jakiś wałkoń sie nawinie to mu to zlecę.


Na tartę połozyłam podsmażone ziemniaki i cebulę (cebula była od Marty), kapary i tradycyjnie zalałam śmietaną wymieszaną z dwoma jajkami, pieprzem, solą, a że nie miałam gałki muszkatołowej, dosypałam trochę ziół prowansalskich. Wyszło bardzo smacznie. Nawet znalazło się zdjęcie, można podejrzewać, że to powierzchnia Saturna...


Tortilla to przedmiot sporów znaczeniowych. Dla wielu ludzi to słowo oznacza tylko placki kukurydziane rodem z meksyku nafaszerowane fasolą, dla mnie to przede wszystkim hiszpański omlet z warzywami!

Potrzebne:
jajka (plus ewentualnie mąka i mleko)
warzywa (jakie kto ma w lodówce: ja dałam ziemniaki, cebulę, paprykę, groszek zielony i oliwki)
sól i pieprz

Tradycyjnie tortillę robi sie na patelni, ale ja postanowiłam troszkę przekonstruować ten przepis. Podsmażone ziemniaki w cienkich plasterkach i piorka cebuli podsmażyłam i położyłam razem z groszkiem, paskami papryki i oliwkami na wysmarowanej masłem formie do tarty. Zalałam wszystko doprawionymi jajkami (jak ktoś ma mało jajek może im dodac objętosci dodając mleka i mąki). Wstawiłam na 15 minut do piekarnika. Po wyjeciu wyglądało wyśmienicie, ale zdjęcie zaginęło, także jest tylko przed pieczenie, po- prosze sobie wyobrazić.


Fundusze na to gotowanie były ograniczone, więc pozostała kreatywna kuchnia. Jak zrobić placki kukurydziane bez mąki kukurydzianej? Proste! Do klasycznego ciasta naleśnikowego dadać kurkumy i wychodzą piękne naleśniki. Do środka można załadować chilli con carne bez carne, czyli chilly bez mięsa.



piątek, 12 czerwca 2009

trawa!

Zamieszkałam w mieszkaniu z balkonem, więc zostałam ogrodniczką. Najbardziej udała mi się trawa. Wczoraj podczas nauki do egzamin z Aniami trochę ją przystrzygłyśmy.


Nie, nie dodałyśmy tego do jajecznicy.


Jeszcze parę dni temu trawa wyglądała tak skromniutko:


Na moim balkonie tętni życie. Całe szczęście, że już nie gołębie. Tu przykład triumfu natury nad cywilizacją:

A tu kolejny triumf natury. Asia dała mi swoje "niechciane słoneczniki". Okazało się, że nadspodziewanie wiele ich wzeszło. http://cyberkot.com/index.php?kot=blog&a=komentarze&wpis=5170&PHPSESSID=70d5e72105336fdbf237983641819d1b


Nie dam zdjęcia moich stokrotek, bo ostatnio miały wypadek (spadły z parapetu) i nie chcą się pokazywać.

Przepis na urodziwą trawę wkrótce!

czwartek, 4 czerwca 2009

spring rolls



Prawie miesiąc minął od ostatniego razu. "...Byłam zajęta w innych miejscach, w innych ludziach, prócz ciebie miałam pory roku, zwierzęta, drzewa, wojny, dzieci, wielką przestrzeń do ogarnięcia. Dopiero teraz zostanę przy tobie..."

Z okazji rocznicy Pierwszych Wolnych Wyborów, po których, jak mówi Mama, inaczej się oddychało, postanowiłam zrobić coś specjalnego. Jako że jestem przygwożdżona przez kolokwia i prace do krzesła, nie mogłam sobie pozwolić na toast poza domem. Poza tym dieta wciąż trwa więc nie bardzo można szampana...

Zrobiłam za to pyszne jedzenie i wypiłam kieliszek bąbelkowej wody. Za te 20 lat. Do jedzenia były spring rollsy, które wymyśliłam na konkurs parę postów niżej.

Gościom smakowały.

Toast...


Szparagi są piękne jak kwiaty...


A wszystko wyglądało tak (na nic lekcje fotografowania jedzenia, których udzieliła Asia, kiedy ślinka zcieka po brodzie i obiektywie):