wtorek, 1 lipca 2008

jak się tyje w Izraelu

Dokładnie rok temu w rozmiarze 'małe 36' szykowałam się do wakacyjnego wyjazdu do Izraela. Wycieczka oprócz niezwykłych doznań poznawczych dostarczyła mi jeszcze dość specyficznego, ważącego 6 kg bagażu. Całe szczęście, że na lotnisku sprawdzane są tylko gabaryty walizek, a nie również pasażerów, bo tej kontroli pewnie bym nie przeszła. W trakcie moich 20dniowych wakacji jadłam same pyszności oczywiście. Zakochałam się w: zatarze, thinie, humusie z grzybami, picie, granolach, arbuzie ze słonym serem, szakszuce, boskim falaflu, chałwie, cukierkach kokosowych, suszonych figach... Ogólnie rzecz biorąc byłam bardzo kochliwa. Wyjazd bardzo udany i przyjemny, mniej przyjemne próby założenia letniej sukienki... Po wyjeździe nie mogłam tak po prostu rozstać się ze wszystkimi moimi kochankami, w końcu też mam serce! A w związku z moja wrażliwością na nieszczęście pielęgnowałam ich czule, tak że znów kolejne 6kg (ta liczba mnie prześladuje!) na swe barki (chyba na biodra) przyjęłam.

Przez niecały rok od tamtego czasu musiałam powiększyć moją garderobę (w obu znaczeniach). Jednak nie zgadzam się jej powiększać kolejny raz, bo... W ostatnich dniach sierpnia znów jadę do Krainy Mlekiem i Miodem Płynącej. Czas się wziąć za siebie. Od wczoraj (dobra data- poniedziałek, choć 1 lipca dopiero dziś) przechodzę na dietę ze wszystkimi obowiązkami i prawami w jej konstytucji zapisanymi! Wracam do małego 36!

Na początek parę rzeczy, które charakteryzują mnie jako 'kobietę od wczoraj na diecie':

*mimo, że wiem ile powinnam zjeść, aby się najeść jem więcej, bo proces przyjmowania pokarmów (eh, te naukowe pojęcia zupełnie nie pasują do tej czynności w moim wykonaniu) jest u mnie zbyt szybki i zbyt kompulsywny. Czas znaleźć czas na jedzenie!

*nigdy nie zostawiam nic na talerzu, czyli jeśli zrobię za dużo tych ziemniaczków, to szkoda mi ich zostawić/wyrzucić, takie mam dobre serce. Czas zdać sobie sprawę, że nie mieszkam sama, moja współlokatorka chętnie przyjmie zaczęty słoiczek majonezu i już nie będę 'musiała' dać go do sałatki żeby się nie zmarnował. Moja współlokatorka chętnie po powrocie z pracy zje coś, co ugotuję. Czemu nigdy wcześniej o tym nie myślałam?! Czyżby proces wcinania anulował u mnie procesy myślenia?

*mam niezwykłe szczęście, że moja współlokatorka jest mięsożerna (ona też ma szczęście swoją drogą, że ja nie jem mięska), bo mimo, że lodówka zastawiona kiełbachą, to mnie do niej nie ciągnie, gorzej byłoby gdyby N. była kluskolubna...

*zabija mnie jedzenie na mieście. Tam to nie pochrupiesz sobie surowego kalafiorka, czy innych lekkich specjałów. Drożdżówka w łapę i biegnę dalej. Oj, czas pakować sobie domowe jedzenie do torby! I tu mała reklama: w Ikei można kupić fantastyczne pudełka na jedzenie w różnych rozmiarach (to prawie jak ja w różnych czasach... na przykład 10 kilo temu:). Komplet 17 sztuk takiej przyjemności to 15zl. Polecam pakowanie sałateczek.

*kolejna zmora- nie piję wody w wystarczającej ilości, bo... jest ciężka. Te butelki są tak niewygodne do noszenia podczas biegania po mieście... Sposób: ograniczam noszenie innych rzeczy w torbie, na rzecz miejsca dla wody. Czas start.

Zdjęcie z początków zmiany rozmiarów