Z okazji święta leżę i czytam. Największym wysiłkiem od rana było przejechanie przez pół miasta na śniadanie do podziębionego
Karmiciela . Dziś dzień wygląda jak noc, do tego polarna. Nie da rady wyjść na dwór po coś na obiad. Więc robię przegląd lodówki karmiciela. Jest nadspodziewanie dobrze! Znajduję: ryż (ostatnio zostawiłam jak robiłam cukiniowe risotto), szpinak w zamrażarce (mam wrażenie, że Karmiciel je ostatnio tylko szpinak i łososia), czosnek (został po robionym
wtedy leczo), bulion, bazylię (pewnie też kiedyś zostawiłam), dużo cytryn, orzechy włoskie (z działki od Pani Zosi- Sąsiadki z góry). Zrobiłam z tego risotto.
Na resztce oliwy krótko podsmażam w garnku posiekany czosnek. Daję do tego dwie torebki ryżu basmati (bez torebek!), paczkę rozmrożonego szpinaku i dwie kostki rosołowe, zalewam litrem wody. Po 10 minutach duszenia ze sporadycznym mieszaniem, dodaję pieprz, bazylię i sok z jednej cytryny. W tym czasie Karmiciel młotkiem rozbija orzechy, które poszatkowane dodaję na koniec. Karmicielowi posypuję znalezionym w czeluściach lodówki tartym żółtym serem i jemy. Pasowałoby zimne, białe, półwytrawne. Nie ma. Trudno. I tak smaczne.
No i Karmiciel mówi, że czuje się bardziej zdrowy niż chory.


Zdjęcia z komórki niestety.